„Jesteśmy potomkami cesarza Walensa” Tak Lech Wałęsa mówi w podsłuchanej przez SB rozmowie, swojemu bratu. Trudno powiedzieć skąd podjął wiedzę o cesarzu Walensie, ów półanalfabeta (tak w każdym razie mówi o Wałęsie z lat siedemdziesiątych jego pełnomocnik prof. Widacki) i kto wmówił mu ów szaleńczo brzmiący rodowód? Faktem jest, że cała ta niewiarygodna powiastka trafiła na podatny grunt i być może ona stała się stymulatorem parcia do wielkości przez Lecha Wałęsę. W każdym razie stała się ona z pewnością przyczynkiem do nobilitacji wiejsko miejskiego chłoporobotnika Wałęsy, któremu diabeł szepnął o wielkości i nakazał, niemal genialnie i przewrotnie, wpiąć sobie w klapę znaczek z Matką Boską Częstochowską.
Znaczek pojawia się znacznie później niż donosy na kolegów i pokwitowania odbioru pieniędzy za denuncjację. Na donoszeniu zarobił Wałęsa jedenaście tysięcy złotych, ale przede wszystkim, jak sądzę, podhodował w sobie owo poczucie wyjątkowości i sprawczości co do losu innych ludzi. Jestem przekonany, że to potrzeba bycia ważnym popchnęło Wałęsę do kolaboracji i donosicielstwa. Pieniądze były miłym dodatkiem, uzupełnieniem, w końcu cesarz Walens musi mieć swój skarbiec.
Myślę, że z mieszanki kapusiostwa i związkowych zapędów zrodził się u Wałęsy sposób na życie. Powinniśmy zapomnieć o patriotycznych motywach działania tego, który był za, a nawet przeciw. Wałęsa nie miał od kogo tego patriotyzmu się nauczyć. W rodzinnym Popowie bracia Wałęsowie uchodzili za margines społeczny, za chuliganów nie stroniących od bójek często z użyciem noża.
Dopiero później gdy w ruchu związkowym Lech Wałęsa nabrał jako takiej ogłady, kiedy przypadek wyniósł go na szczyt historii, a sprawne ucho cwaniaka i mitomana przyswoiło sobie wolnościowe frazy, zaczął ów elektryk zapychać się tym patriotyzmem jak carski chłop buntownik kawiorem z pańskiego stołu. Prostactwa i folwarcznego rodowodu nie da się jednak wymazać jak narysowanego ołówkiem na szkolnej bibule kutasa, jest to możliwe dopiero w drugim pokoleniu o czym świadczy poselska progenitura, choć i u niej przysłowiowa słoma często wychodzi z drogich lakierek.
Odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „ja”, stawiane jako przedrostek w każdej wypowiedzi Wałęsy o walce z komunizmem stało się jego znakiem firmowym, równając go w jednym szeregu z czterema pancernymi i psem z tą różnicą, że oni sami wygrali Drugą Wojnę Światową, a Wałęsa sam obalił komunizm. Ten sznyt prymitywnego mitomana był mu potrzebny aby zagarnąć dla siebie w owej fornalsko folwarcznej chciwości wszystkie zasługi i cała kasę. Wyczuła go doskonale Oriana Fallaci kiedy przeprowadzała z Wałęsą wywiad rzekę. W trakcie wywiadu przewodniczący solidarności objawił się w pełnej krasie prymitywnego kabotyna i zahaczającego o śmieszność megalomana, w którym moralna, folwarczna brzydota walczyła o lepsze z cwaniactwem niedoszłego nożownika, a obie stały w szyderczej opozycji z ową Madonną zamontowaną w solidarnościowej klapie.
Fallaci jak nikt inny obnażyła w Wałęsie Dyzmę, ten najgorszy zbiór cech przydatnych być może politycznemu bydlęciu – cwanemu i pazernemu walczącemu o intratna fuchę, ale z pewnością nie temu, który miał przewodzić wielkiemu ruchowi społecznemu.
Cesarz Walens zamienił się w Nikodema Dyzmę o tyle gorszego, że na początku swojej drogi sprzedajnego dla esbeków, a na koniec sprzedajnego dla każdego kto chciał zapłacić parę dolarów byłemu prezydentowi, który kiedyś obiecał i obietnicy nie dotrzymał, że komunistów puści w skarpetkach aby później wyrywać strony ze swojej teczki operacyjnej tajnego współpracownika SB i obalać legalny rząd chcący jego zaprzaństwo ujawnić.
Po raz enty, ku przypomnieniu drukuję listę pytań jakie Anna Walentynowicz zadała Wałęsie i na które nigdy nie otrzymała odpowiedzi. Powinno się je przypominać co chwilę apologetom Lecha Wałęsy żyjącego w przekonaniu, że jest potomkiem cesarza Walensa, a okazał się zwykłym Bolkiem potomkiem Nikodema Dyzmy.
|
Komentarze