Harley Porter Harley Porter
284
BLOG

Jacka Żakowskiego nadzieje i antycypacje

Harley Porter Harley Porter Polityka Obserwuj notkę 2

W swoim najnowszym tekście dla Wirtualnej Polski, Jacek Żakowski – ostatnia nadzieja beneficjentów Magdalenki, udaje biblijnego, apokaliptycznego anioła z czarą gniewu, w Biblii – gniewu bożego, u Żakowskiego to najpewniej gniew jakiegoś ultraliberalnego bóstwa z tendencją do kazirodztwa i różnych takich.

Żakowski wieszczy rzeczy, jakie mają dziać się wkrótce, sprokurowane zagrożeniami płynącymi z dzisiejszego świata wojen i ideologii. Aby dodać wierzytelności swoim tezom, podpiera się pisarstwem katolickiej (żeby nie było) pisarki Hanny Malewskiej i Emanuela Wallersteina, przepowiadających w swoich książkach upadek tego co znamy oraz koniec świata przewidywalnego i bezpiecznego.

Logika jaką prezentuje Jacek Żakowski, mimo kluczenia przez niego, odwoływania się do interregnum – okresu bezkrólewia jaki obwieszcza jego ulubieniec Zygmunt Bauman, jest łatwa do odczytania. Otóż dziennikarz twierdzi, że jesteśmy świadkami wchodzenia naszej cywilizacji w nowe czasy, zaś działania jakie podejmują tacy politycy jak Orban, Kaczyński czy Cameron, to jedynie próba powstrzymania tego nadchodzącego nowego.

Jednak Żakowski, specjalnie, bądź nieświadomie dokonuje złamania tej swojej tezy, twierdząc najpierw, że to, co nadchodzi jest nieprzewidywalne i groźne, ot taka nadciągająca fala tsunami, mogąca zmieść cała naszą cywilizację. Że idące czasy wywołują u ludzi niepewność zamieniającą się z wolna w przerażenie, że brodzimy w dziejowej mgle, mogąc w każdej chwili spaść w przepaść, albo nadziać się na wraży miecz. Roztacza tą swoja wizje niepewności, aby zaraz określić ludzką historię jako szklana górę, po której możemy się tylko wspinać i nie patrzeć pod nogi. Czyli widząc niepewność i mrok, każe nam Żakowski brnąć w tą niepewność, bo przecież nie mamy innego wyjścia.

To żakowskie pisanie jest pięknie przycięte do tezy jaką chce nam tutaj autor rekomendować. Pragnie on bowiem udowodnić specyficzny determinizm dziejowy, który ma zmienić społeczeństwa w ten jeden właściwy sposób jakiego pragnie autor, zaś podejmowane próby zmiany wektora  tych przemian z pikującej w dół prostej  rozpadu  społecznego, na względnie stabilną prostą przewidywalnego i tradycyjnego modelu rozwoju, uważa za próbę zatrzymania ewolucji społecznej.

Bo mimo, ze Żakowski na wstępie straszy nadciągającym nienazwanym, to w rzeczywistości pragnie tej przyszłości, bo tak czy siak, jawi się ona dla niego jako ultraliberalny raj, być może otoczony przez groźny, muzułmański świat, ale mogący trwać na tyle długo, aby taki Żakowski mógł sobie w nim wymoczyć nogi, a być może i wykąpać się w nim jak panisko.

Przechodząc do polskiej rzeczywistości Jacek Żakowski już nie kluczy. Tutaj owa nadciągająca rzeczywistość to dla niego pełnoprawna i wyczekiwana ewolucja owych dwudziestu pięciu lat postmagdalenkowego dealu, w czasie których  wyzbywaliśmy się powoli swojego patriotyzmu, braliśmy rozbrat z wiarą, wchłanialiśmy jak trujące powietrze całą europejską „moralność”, a co najważniejsze utrwalaliśmy obraz państwa postkolonialnego z obywatelami zatracającymi się coraz bardziej w podrzędnej europejskiej unifikacji.

Takiego właśnie kierunku kroczenia społeczno politycznej rzeczywistości oczekuje Żakowski. Tutaj już się nie boi, nie widzi mgły, przepaści i wrażego miecza. Wyzbywanie się całej, dla niego zaściankowej, polskości to proces oczekiwany i upragniony. Skoro więc działania Kaczyńskiego burzą mu ten obraz, odsuwają, a może i niweczą cel jaki gdzieś tam dostrzega, Żakowski staje groźnie na barykadzie broniącej, tego jego upragnionego i oczekiwanego stanu rzeczy i zaczyna ostrzeliwać swoimi poglądami, coraz bardziej radykalnymi, całe przedpole na którym czai się podstępny wróg.

Nie ważne, że teza o szklanej górze po której można się wspinać tylko w jednym kierunku, jest z gruntu fałszywa, gdyż zakłada  całkowitą bierność społeczeństw  w wyborze kierunku rozwoju. Specjalnie używa tego porównania, aby udowodnić z góry ułożoną tezę, że rozwój ludzkości, to jedna droga, a nie  skrzyżowania, do których dochodząc, zawsze można wybrać lepszą lub gorszą opcję. Może Żakowski zapatrzył się na Niemców, którzy raz otwarłszy  granicę dla cwanych arabskich emigrantów, nie umieją jej już zamknąć, a może po prostu jego liberalno libertyńskie chciejstwo bierze górę nad rozsądkiem?! Powód takiego, a nie innego prezentowania przez niego rzeczywistości nie wynika z bacznych obserwacji i dogłębnych analiz, a jedynie z przyjętej kiedyś ideologii, której nie potrafił do tej pory zweryfikować i której podporządkowuje wszystko to, co widzi, a to już nie wina nieprawidłowych ogniskowych w okularach, tylko złej woli, która z biegiem czasu zamieniła się w  poglądowe zapętlenia Jacka Żakowskiego.

 

                                                                                                  

 

 

 

Gniewny i staram się być sprawiedliwym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka