Harley Porter Harley Porter
1961
BLOG

To nie może się dobrze skończyć

Harley Porter Harley Porter Polityka Obserwuj notkę 54

Czas umierać, chciałoby się powiedzieć, patrząc na ten nasz polski ciąg wydarzeń, dziejący się jak w jakiejś futurystycznej, złej powieści, gromadzącej w sobie tyle szkodliwych i absurdalnych zdarzeń, że człowiek nie wie już: strzelać do siebie, czy strzelać do nich?!  

 

Od dłuższego czasu nie mogę się pozbierać patrząc na to, co dzieje się z moją Polską, z moim Krajem, z moją Ojczyzną. Nie chce mi się wierzyć, że tacy ludzie nią rządzą, a inni, gorsi może, bo zgadzający się na to, ich wybierają. Co to jest się pytam, czy zgnilizna przewalająca się przez nasze zachodnie granice i antynarodowa, a przede wszystkim antykatolicka retoryka obecnego rządu, wzmacniana przez media zbudowane na konfidentach i zaprzańcach, całkowicie obezwładniły Polaków? Czy pogoń za mamoną dla wielu i pogoń za mamoną jakąkolwiek dla  przeważającej części, tak bardzo uwikłało ludzi w próby złapania za gardło codzienności, że nie widzą już szerszego kontekstu? Czy próba odcinania kuponów od swojej skrzeczącej rzeczywistości, pozbawiła ich wzroku i słuchu i ogłupiła tak bardzo, że nie czują krawędzi przepaści pod swoimi, zdeformowanymi marszem do tyłu, stopami? Właściwie wy już spadacie, chciałoby się wrzasnąć, już lecicie w bezdenną otchłań z tym lemingowym uśmiechem, kogoś, kto nie chce nic wiedzieć. I zaczynam myśleć, żeby nabić jakikolwiek pistolet i zrobić z tym wszystkim porządek, albo, jeśli mordercze skłonności nie dają się ugasić, ujarzmić je solidną setą naszego starego, rzymskokatolickiego lekarstwa na duszę.

 

W sobotni wieczór włączam komputer, aby poczytać co u górników, co u Tuska i jego wychowanki Kopacz, jak się ma frank i islamscy fundamentaliści. Przyciąga mnie jednak kraj, chociaż zagranica też tu i ówdzie wyskakuje, pogłębiając niepokój i zwątpienie. Przeglądam portale nasze i wasze, międlę wzrokiem tekst i dociera do mnie, że pora smakować i celebrować stan obecny, tu i teraz, w bloku, w ciepłym mieszkaniu i o pełnym brzuchu. Zaczynam zdawać sobie sprawę (choć właściwie zdawałem ją sobie od dłuższego czasu), że kończy się zbrojny pokój, a POwska władza ciągnie nas jak cementowe buty na nogach topielca co to się naraził, w głębiny destabilizacji i niepewności, ku dnu całkowitego upadku państwa i rozbicia narodu. Wiem, to frazesy, brzmiące w słowach opozycji i opozycyjnych dziennikarzy, ale mimo usilnych prób, nie potrafię nazwać naszego dziarskiego, dwudziestopięcioletniego marszu ku zatraceniu z ostatnią siedmiolatką podbiegania, inaczej. Widzę okrągły stół i Wałęsę obiecującego puszczenie komunistów w skarpetkach, widzę tych samych komunistów zamienionych w tłusty establishment i poklepujący się ze styropianową solidarnością. Przed oczami mam Michnika, broniącego bandytę generała i jego Wyborczą, cykającą truciznę na wiarę, kościół i przyzwoitych ludzi. Widzę wyprzedaż majątku narodowego, wielkie przewały i uwłaszczenia, oszukiwany naród sprzedający za drobne (sam je sprzedałem), świadectwa inwestycyjne. I Balcerowicza widzę, jednym ruchem swojej parszywej łapy odbierającego Polakom oszczędności całego życia. Przepraszam mainstream, ale nie mam wizji pozytywnych. Patrzę na likwidowany przemysł cukierniczy, bo się nie opłaca, na wyprzedane banki bo inni lepiej je poprowadzą, patrzę w oczy macherom polskich przemian i coraz bardziej parszywiejącej solidarności. Patrzę jak Polska zamienia się w wielką montownię i patrzę na stocznie, ale nie widzę ich, bo dawno zlikwidowane. Coraz mniej widzę linii kolejowych i przystanków autobusowych i świetlic i komisariatów i domów kultury, bo zwijane, bo nie ma na nie pieniędzy, przejedzonych na ośmiorniczki i zmarnowanych na najdroższe n świecie autostrady i psychodeliczne ściany dźwiękowe chroniące od hałasu koniczynę.  To co zostało  po  Polsce krzyczy o sprawiedliwość, o rozliczenie afer, o oddanie sprawiedliwości tym, którzy chcieli innej Polski i innych Polaków. Ten kaleki twór będący niegdyś Polską, sponiewierany, rozkradziony, pozbawiony armii i zdany na łaskę sąsiadów bandytów, domaga się sprawiedliwości dla zabitych w Tragedii Smoleńskiej i szepcze już tylko słabym głosem zgwałconej przez bydlaków, za górnikami i aby nie dorzynać Jej – Najjaśniejszej!

 

Kiedy mi przechodzi, kiedy znowu mogę zebrać myśli jest już noc. Siedzę na łóżku umyty i świeżuchny w dopiero co wyjętej z bieliźniarki piżamie, skaczę pilotem po kanałach. Włączam Tele coś tam i zamieram. Oglądam Berlin nocą, a raczej nocne życie Berlina pełnego transwestyckich imprez, na których w rytm potępieńczego techno, ludzie w praktyce testują wolność, równość braterstwo, kopulując ze sobą po kątach w konfiguracjach dowolnych płciowo i dowolnych pod względem ohydztwa. Zza kadru słyszę głos, że są to cudowne imprezy pod warunkiem, że nie tylko się bierze ale głównie daje (co daje nie muszę mówić). Obrazy się zmieniają. Entuzjastycznemu komentarzowi towarzyszy obraz wiązanej i poniżanej kobiety, aby zaraz po tym objawiło się jakieś indywiduum przebrane za diabła i peniso podobną końcówką wideł, gwałcące inną, przywiązaną do rury, kobietę. Takich miejsc są w Berlinie dziesiątki. Słyszę i wierzę i widzę co to za wolność, i co to za nowoczesna  Europa i centrum cywilizacji i marzenie wolnych narodów do którego tęsknią Lis czy Żakowski plując na nas żeśmy odrzucającym to „dobro” zaściankiem. Autorzy owego dokumentalnego obsceniku przyznają, że podobne zachowania, mnożące się w zachodnich społeczeństwach jak wirusy eboli, to zachowania mające swoje korzenie w barbarzyństwie i pogaństwie. Zatoczyliśmy więc koło i to, co przewidywał nieodżałowany Lech Jęczmyk stało się faktem. Żyjemy w neopogaństwie, a jeśli nie, to do niego nas właśnie wpycha żulia władców i propagandystów. Obcinają nam wiarę i dekalog zohydzają kościół, niszczą przyzwoitość i szarpią normy moralne…

 

Gaszę telewizor i kładę się spać. Związkowcy w imieniu górników dogadali się z Kopacz, lecz śmierdzi mi ten kompromis (przypominam sobie czyściutkiego i wypielęgnowanego Dudę obok dwóch umorusanych i zmęczonych górników – widzianych na jakimś zdjęciu). Cuchnie mi słowo „dogadali” i rosnący kurs franka mi cuchnie. I dziwacznie kolorowe banknoty frankowe migają jak szalone przed oczami i zamieniają się w penisowidłowego diabła, dźgającego w słabiznę naszą Matkę Polskę. Lekarze w białych fartuchach też przestali strajkować, także się dogadali. Kto jeszcze się dogada z Kopacz, Schetyną, Sikorskim z diabli wiedzą kim? Dogadane, jak z ojcem chrzestnym, załatwione, aby było jak zwykle i jak zawsze - beznadziejnie. To nie może się dobrze skończyć słyszę we własnej głowie i zasypiam, przekonany, że tak właśnie się stanie. Nie skończy się dobrze.

Gniewny i staram się być sprawiedliwym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka