Harley Porter Harley Porter
864
BLOG

Dlaczego Komorowski przyjdzie do TOK FM czyli jak chlewik zamienił się w salon

Harley Porter Harley Porter Polityka Obserwuj notkę 15

Dzisiejszego ranka dziennikarze TOK FM  Janina Paradowska i Jacek Żakowski przeprowadzili wywiad z prezydentem Komorowskim. I choć to dziennikarze poszli do prezydenta, a nie on do nich, to w kwestii symbolicznego przychodzenia kogoś do kogoś, urzędujący prezydent przytruchtał do stacji bezproblemowo i z zapałem.

Czarnoksięskimi mocami Wyborczej (oczywiście chodzi tutaj o gazetę), w jedną noc z wczorajszego chlewika, jaki kandydatowi na prezydenta Andrzejowi Dudzie, zafundowało dwoje świniarczyków – Wielowieyska i Wróbel, dzisiaj nie zostało śladu. W jedną noc, chlew zamienił się w rokokowy salon, zaś świniarczykowie w utrefionych perukach, wypudrowani i z karminem na ustach, weszli w rolę salonowych dziennikarzy.

Prezydent Komorowski dostał antenowy czas, w którym mógł roztoczyć przed słuchaczami czar swoje prezydentury. Długimi, wielokrotnie złożonymi zdaniami, w trybie jałowego biegu snopowiązałki, mówił, mówił i mówił. Z rzadka wytrącany ze słowotoku, otrzymał szansę na snucie opowieści o swoich sukcesach, których nikt by nie zauważył, gdyby o nich nie powiedział. Mógł także, nie nękany dowalać kandydatowi Dudzie oraz niemal seksistowsko znęcać się nad Magdaleną Ogórek. Tam gdzie chciał dano mu powiedzieć, że na coś ma wpływ, a tam, gdzie było to niewygodne, pozwolono rozłożyć ręce. Pozwolono prezydentowi także na refleksję, że choć powinien wetować  złe ustawy, to nie robił tego aby dać szansę rządowi. Bezproblemowo przełykano konstrukcje myślowe, na przykład tą o wolnym handlu z USA, w których prezydent stwierdzał, że o rzeczach przyszłościowych i planowanych wypowiadać się nie będzie póki one nie powstaną (!). Cała rozmowa przypominała powolny spływ kajakiem po wysychającej rzece, w której wszystkie mielizny i ostre zakręty są oznaczone i asekurowane przez usłużnych ratowników.

Pytania, jak łatwo się domyśleć, były rzeczowe, złożone i całkowicie nieprzystające do tych, jakie powinni zadawać dociekliwi i profesjonalni dziennikarze. Były humbukiem udającym złoto i paciorkami robiącymi za diamenty. Przez pytających, urzędujący prezydent został potraktowany jak meteor, albo kwantowy elektron pojawiający się tu i teraz, bez przeszłości, ale pewnie ze wspaniałą, ognistą przyszłością. Temat setek tysięcy marek jakie Komorowski posiadał w latach dziewięćdziesiątych, powiązań ze służbami informacyjnymi i jego niejasną rolę po śmierci Lecha Kaczyńskiego oddzielono grubą, mazowiecka kreską. W rozmowie nie było interwałów, a właściwie był jeden, rozwlekły i przegadany, podczas którego, bez najmniejszych przeszkód i dziennikarskiej swady, pozwolono prezydentowi Bronisławowi snuć nudną opowieść, że prezydentura mu się należy bo należy. Tak odważni i swarliwi w stosunku do opozycji dziennikarze jak Paradowska i Żakowski, nie umieli przerwać prezydentowi jego słownej ramoty i przez wiele minut na symbolicznych kolanach słuchali tego, czego u opozycji nie znieśliby nawet przez sekundę.

Porażające było to słuchowisko, a właściwie widowisko pozaskalowego lizusostwa dziennikarzy pokornych, nieudolnie maskowanego manierą słowną Paradowskiej i pochrząkiwaniem Żakowskiego. Ot widowisko upodlenia zawodu dziennikarza i prorządowego manieryzmu ludzi, których obowiązkiem jest strzelać z przysłowiowego biodra, także do urzędującego prezydenta.

Na początku napisałem, że Wyborcza czarnoksięskimi mocami, zamieniła chlew w rokokowy salon. Cofam te słowa. Ona nic nie zamieniła, jeno w potiomkinowskim stylu zakryła chlewikową fasadę teatralną dekoracją, a w środku, po staremu – gnojówka.

 

Gniewny i staram się być sprawiedliwym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka